"Odra szaleje, a Czeladź to k... i cwele" - pieśń na dzień dobry dedykuje przyjezdnym "klub kibica". Zaczyna się piłkarski mecz. Zasad tego sportu nikt nie uczy się z podręczników. Chodzi o to, żeby jedną piłkę umieścić w bramce przeciwnika. Reszta to drobiazgi. Ci, którzy grać nie umieją, wymyślili tabele. Dwa razy w tygodniu można w nich dłubać, przestawiać i obliczać. Znając układ kolejnych meczów, można też prognozować lub "się domyślać".
Od czasu Zulusa Czaki, który machnął ręką na tradycje i zwyczaje, biorąc kurs na efektywność działań - wiadomo, że "tak po prostu" można wygrać w bierki, a nie w poważny biznes, jakim jest futbol. Dotyczy to, rzecz jasna, "innych futboli", bo ten nasz czysty jak łza. Piłkarze walczą, bo lubią, ludziom się to podoba, a tabela jest tylko cyfrowym skutkiem owych lubości. Więc czym tu się podniecać?
- Zrobili nam w Czeladzi taką zadymę, żeśmy się bali wyjść ze stadionu. Tamci czekali na nas, a my na milicję - "Jako", lat 15.
Milicja podstawiła samochody. Fanów Odry przywieziono na dworzec do Chorzowa. Stamtąd wrócili do Opola. Kilka stłuczeń zgoiło się szybko.
Rewanż: Opole, 6 czerwca 1987 r. Piłkarze biegają po boisku, walczą.
Trochę nudo.
Stuosobowa grupa fanów Odry robi "falę", szaliki w górę i skłony w przód i w tył. Śpiew - o mieście, w którym jest najlepsze piwo, która wszystkim...
A potem bardziej z europejska "aheeej ahooo" i "dzisiaj sobota - po meczu będzie robota, jutro niedziela - będzie Bruksela"
A tamci siedzą w swoim sektorze po drugiej stronie boiska i milczą, choć sygnał dali - na płocie okalającym płytę boiska wisi ich flaga. Dla wielu może to drobiazg, ale "Kafla" to drażni. - To mnie słabi - tak precyzuje.
Jest przerwa. Piłkarze się nalatali, a bramek nie ma. Słońce przygrzewa, gorzałka paruje - jest czas harcowników.
Na koronie stadionu gęsto od milicji, na ogół tej, którą rymowano z IXI i OMO. Ale awangarda fanów Odry jest już we wrażym sektorze. Flaga MCKS-u zniknęła.
- Śpiewać! - komenda pod adresem przyjezdnych pozostaje bez echa, choć tekst hymnu kibiców Odry poddaje spory ich tłumek.
- Zdejmować znaczki! - też nic.
Niebezpieczeństwo polega na tym, że zadyma może się nie zacząć. Jeden z przyjezdnych dostaje pięścią w twarz. Pół sektora pryska koncentrycznie od tego miejsca. Odwrotny ruch wykonuje milicja.
- Ten sukinsyn ma nóż - dwudziestolatek ciągnie milicjanta za rękaw, pokazując kogoś z tłumu.
Już jest kilku zatrzymanych.
- Trzymać się chłopaki - padają okrzyki ze spacyfikowanej grupki.
Bo jak jest wojna, to muszę też być jeńcy. Trzeba zachować fason.
Gol dla Odry. "Klub kibica" skanduje: "na kolana". Karetka zwozi z boiska zawodnika gości: - "dobić go, dobić go..."
- Pewnie, że to trochę dla picu. Wyżywają się. Zabijaki-gawędziarze - objaśnia sąsiad.
Ci z Czeladzi ulotnili się jeszcze przed końcem meczu. Nie byli gonieni. Fan-klub Odry miał na razie inne sprawy do załatwienia.
Pierwsze spalenie jednej z wrażych flag odbyło się pod wiaduktem na Oleskiej. "Czeladź płonie, Czeladź płonie...". Pozostałem proporce zwarta, 50-60 osobowa grupa rozerwała na strzępy w czasie pochodu ulicami miasta.
- "Gdzie jest Czeladź, gdzie jest Czeladź..."?!
Wozy milicyjne eskortowały pochód. Wyglądało na to, że broniony będzie dworzec. Spotkanie nastąpiło koło budynku Poczty Głównej. Skończyło się na powszechnym legitymowaniu, które ma walor otrzeźwiający. Tylko jeden uczestnik pochodu trafił do "nyski" bez okien. Reszta "podała tyły".
I nie ma sprawy. Patrzymy na tabelę.
Mirosław Olszewski, Trybuna Opolska,10.06.1987 r.
Podobał Ci się nasz artykuł? Cenisz i szanujesz naszą pracę?
Wesprzyj nasz serwis, aby takich artykułów pojawiało się więcej.