
Podopieczni Artura Woźniaka praktycznie bez walki oddali łodzianom komplet punktów (15 tys. widzów – red.). Duet napastników Jarek-Gajda – tak wcześniej chwalony – od początku rozgrywek niczym specjalnym się nie wykazał. Obrona z wyjątkiem Henryka Brejzy i Henryka Prudły, stanowiła niepewny element. Za to Konrad Kornek pokazał się z wyśmienitej strony (w końcówce ze względu na kontuzję został zmieniony przez Franciszka Kściuka – red.). Nie był jednak w stanie zapobiec utracie bramki.
Ku rozpaczy opolskich kibiców, po czterech seriach ich ukochana drużyna okupowała dolne rejony tabeli (12. miejsce, 2 pkt., stos. bramkowy 3:6 – red.).
Poniżej przedstawiamy relację „Trybuny Opolskiej” z ligowego spotkania ŁKS Łódź – Odra Opole (nr 203 z 27 VIII 1962):
4 kolejka: 26.08.1962 ŁKS Łódź - Odra Opole 1:0 (Walczak 44)
Kornek (Kściuk), Szczepański, Brejza, Wrzos, Prudło, Blaut, Stemplowski, Jarek, Gajda, Juszczak, Bania
Tradycji stało się zadość. I tym razem Odra przegrała w Łodzi. Ostatecznie nie byłoby to tragedią, gdyby nie beznadziejna wprost forma, jaką w sobotnim spotkaniu z wyjątkiem Kornka i może Brejzy wykazali się opolscy ligowcy. Co gorsza Odra nie jest w tej chwili zespołem. Poszczególne formacje grają jakby dla siebie, stąd też w meczu z ŁKS-em nie widzieliśmy ani jednej składnie powiązanej akcji.
Najsłabszą linią jest w dalszym ciągu atak. Do przerwy Gajda i Jarek próbowali wprawdzie zorganizować jakieś ofensywne poczynania, nie mieli jednak żadnego wsparcia ze strony pozostałych partnerów. Z upływem czasu zniechęcili się i raczej byli statystami. Trudno zresztą się dziwić. Każda piłka kierowana na skrzydła do Stemplowskiego czy Bani, a nawet Juszczaka, była stracona. Obydwaj nasi skrzydłowi panicznie unikali starć, z ostro wkraczającymi w akcję obrońcami gospodarzy.
Bez ryzyka można chyba twierdzić, że jeżeli skrzydłowi Odry nie zaczną wreszcie grać twardo i po męsku, trudno będzie o sukcesy.
Słaba gra naszego ataku, który nie umiał dłużej przytrzymać piłki, odbiła się na grze tak pomocników jak i obrońców. Prudło i Blaut sporadycznie tylko włączali się w akcje ofensywne, musieli bowiem wspólnie z obrońcami rozbijać nieprzerwane falowe ataki gospodarzy.
Tym razem, szczególnie po przerwie, lepszy był Prudło, który próbował „iść” za atakiem i wiązać akcje. Blaut natomiast z trudem wyłuskiwane piłki przekazywał, i to często niecelnie, najbliższemu partnerowi. Na domiar złego zawinił jedenastkę (przewrócił się i dotknął piłki ręką).
Nasza „żelazna” obrona tym razem również nie stanęła, jako całość, na wysokości zadania. Najrówniej jeszcze i to bardzo ofiarnie zagrał Brejza, choć błąd jego już w pierwszej minucie tylko dzięki Kornkowi nie zakończył się bramką. Szczepański w pierwszej połowie miał wiele niepewnych interwencji. W drugiej części meczu wyraźnie poprawił się i miał kilka charakterystycznych dla niego rajdów. Jak na reprezentanta Polski było to jednak stanowczo za mało. Wrzos miał duże kłopoty z utrzymaniem szybkiego Hliwy, stąd też bramce opolan groziło stale największe niebezpieczeństwo. Do momentu kontuzji Kornek był znakomity. Za kilka interwencji otrzymał od widowni rzęsiste oklaski. Jemu przede wszystkim może Odra zawdzięczać, że nie doszło do wyższej porażki. Zastępujący Kornka Kściuk bronił zupełnie dobrze.
Nasuwa się jeszcze jedna uwaga. Opolanie wykazali w tym meczu jakiś brak ambicji. Wyglądało to wszystko na odrabianie pańszczyzny, a nie na walkę o tak potrzebne punkty. Warto chyba w najbliższym czasie zastanowić się nad przyczynami tego nieznanego dotąd w Odrze zjawiska.
Jaskrawym przeciwstawieniem postawy opolan była gra gospodarzy. Dla nich nie było złych czy dobrych podań. Szli jak burza do każdej piłki, zależnie od sytuacji atakowali i bronili się siódemką a nawet ósemką. Odnieśli też zasłużone zwycięstwo, mimo że zwycięską bramkę zdobyli z rzutu karnego.
W ich ataku szczególnie niebezpieczną była prawa strona Sas-Hliwa. Bardzo dobrze zagrali pomocnicy, a szczególnie Jańczyk, który oddał na bramkę Kornka szereg groźnych strzałów. Obrońcy ŁKS-u nie mieli większych trudności w likwidowaniu niemrawych poczynań opolskich napastników. Trzeba jeszcze napiętnować środkowego napastnika ŁKS-u Sadka, który w 75 min. ordynarnie sfaulował Kornka, tak, że jego udział w reprezentacji w meczu z Węgrami jest raczej wątpliwy.
Bezpośrednio po rozpoczęciu gry piłkę otrzymał na skrzydło Kowalec, ruszył na bramkę, Brejza przewrócił się i tylko ryzykancki rzut Kornka pod nogi Kowalca zapobiegł utracie bramki. Zachęceni dobrym początkiem, gospodarze rozpoczęli szturm na bramkę Odry i uzyskali dużą przewagę. Odra dopiero w 10 min. przeprowadziła pierwszą akcję, ale strzał Gajdy przeszedł tuż obok bramki. Łodzianie grają szybko, zmieniają pozycje, a ataki ich „idą” przeważnie skrzydłami. Szczególnie niebezpieczny był Hliwa, który niemiłosiernie ogrywał Wrzosa.
Atak opolski nie może sforsować obrony gospodarzy. Wprawdzie Gajda i Jarek często wychodzą na pozycje, ale partnerzy albo tracą piłki, albo zbyt długo ją przetrzymują i oddają tam, gdzie nie ma kolegów.
Mimo to w 40 min. Odra była bliska zdobycia gola. Po kornerze wykonanym przez Stemplowskiego, Jarek główką strzelił ponad poprzeczkę. W 43 min. stadion zatrząsł się od oklasków. Dośrodkowanie Hliwy już wchodziło w górny róg bramki opolan, ale Kornek niczym Brumel (radziecki lekkoatleta, wicemistrz olimpijski w skoku wzwyż z 1960 r. i mistrz z 1964 r. – red.) wyskoczył w górę i przerzucił piłkę ponad bramkę. Za chwile niefortunna interwencja Blauta, a rzut karny zamienił pewnie Walczak na jedyną bramkę meczu.
Druga połowa zaczęła się podobnie jak pierwsza. Po gwizdku sędziego Wieteski przeszedł z piłką między obrońcami, znalazł się sam na sam z Kornkiem, ale przewrócił się i bramka nie padła.
Do końca meczu zdecydowaną przewagę mieli łodzianie. Strzelali nie tylko ich napastnicy, ale nawet pomocnicy i obrońcy. Na szczęście z celnością było nie najlepiej, względnie obaj bramkarze Odry byli zawsze na posterunku.
Odra natomiast w drugiej części spotkania nie przeprowadziła właściwie ani jednej akcji, z której mogła paść bramka.
W sumie Odra, która oddaje na najbliższe mecze z Węgrami aż 6-ściu reprezentantów, zeszła z boiska pokonana przez drużynę nie złożoną z „orłów”, ale walczącą przez pełne 90 min. z godną pochwały ambicją i wolą zwycięstwa.