Piotr Rzepka należy do barwniejszych postaci, które w ostatnich latach zasiadały na ławce trenerskiej opolskiej Odry. I nie chodzi tu o jakieś skandaliczne wybryki dotyczące jego osoby. Wręcz przeciwnie! Siła spokoju, wysoka kultura osobista i sympatyczne usposobienie dawało o nim w piłkarskim środowisku pozytywne świadectwo. Fakt ten był tym bardziej zadziwiający, albowiem pojawił się w opolskim grodzie w jednym z najbardziej burzliwych i smutnych okresów istnienia klubu… ale zacznijmy od początku.
Nasz bohater urodził się 13 września 1961 r. w Koszalinie. Występując na murawie (przeważnie w roli pomocnika – red.), podczas czynnej kariery reprezentował m.in. Gwardię Koszalin (1976-1980), Bałtyk Gdynia (1980-1988), Górnik Zabrze (1988-1989), Arkę Gdynia (1996-1998), a poza ojczyzną francuskie kluby: SC Bastia (1990-1992) oraz EA Guingamp (1992-1993).
Był znany z niezwykle mocnego strzału. Kiedy tylko futbolówka odpowiednio mu „siadła” golkiper drużyny przeciwnej nie miał żadnych szans! Nie należał wszakże do boiskowych egoistów. Raczej dbał o dobro drużyny niż o własne statystyki. Dzięki takiemu podejściu był zauważany i powoływany przez selekcjonerów różnych kategorii wiekowych, z których największy sukces odniósł w 1980 r. (wicemistrzostwo Europy U-18 – red.). W seniorskiej reprezentacji również zdążył się pokazać, chociaż przy odrobinie szczęścia mógł zaliczyć nieco większą liczbę spotkań (l. 1981-1989: 7 występów, 1 bramka – red.).
Jako szkoleniowiec pierwszy poważny sukces odniósł z GKS-em Jastrzębie, z którym w Sezonie 2006/2007 awansował po 17. latach posuchy do II ligi, a w następnym Sezonie zajął wielce przyzwoitą – 9. lokatę. Mając do dyspozycji mały budżet oraz przeciętny kadrowo skład wycisnął maksimum możliwości.
Być może ten fakt zadecydował, iż kierownictwo opolskiego klubu po kiepskiej rundzie jesiennej Sezonu 2008/2009 postanowiło zaryzykować i sprowadzić 47-letniego szkoleniowca do Opola. Stery nad I drużyną Piotr Rzepka objął 22 grudnia 2008 r. Z wielką wiarą przystąpił do misji ratowania II ligi dla „niebiesko-czerwonych”… co w późniejszym okresie czasu przekształciło się w wolę dogrania do końca rundy wiosennej.
Na nowego trenera „niebiesko-czerwonych” co rusz spadała lawina niewiarygodnych trudności i problemów, które by niejednego skłoniły do poddania się i rezygnacji z pełnionych obowiązków. I przede wszystkim za to należy się Rzepce ogromny szacunek. Mimo nieprawdopodobnych problemów kadrowych i finansowych dograł ze swoimi podopiecznymi rozgrywki do końca, kilka razy sprawiając miłe niespodzianki (1:1 z Turem, 1:0 z Motorem Lublin, 0:0 z Dolcanem – red.). Porażki, których przyszło zaznać były w większości minimalne (0:1 z GKS Jastrzębie, 1:2 z GKS Katowice, 0:1 z Wisłą Płock, 0:1 z Wartą Poznań, 1:2 z GKP Gorzów Wlkp. – red.).
Z całą pewnością można rzec, że gdyby Rzepka miał stabilniejszą sytuację kadrową, a przede wszystkim chociaż minimalną stabilizację ekonomiczną w samym klubie, wyniki byłyby zgoła inne. Niestety, tak to bywa gdy prawdziwy fachowiec pozostawiony jest w sytuacji, w której nie ma możliwości na sukces. Jak jednak przystało na prawdziwego kapitana „statku”, pozostał na mostku dowodzenia do końca.
Warto w tym miejscu wspomnieć o rozmowie Mateusza Dębowicza (portal SportoweFakty.pl.) ze szkoleniowcem Odry po zakończonych niepowodzeniem rozgrywkach 2008/2009.
O sytuacji zastanej w Odrze: Z punktu widzenia organizacji klubu i możliwości finansowych był to jeden wielki koszmar. Nigdy człowiek nie wiedział, co jeszcze może go spotkać. Były ciężkie chwile, wydawało się, ze gorzej być nie może, a los jednak płatał dodatkowe figle. Ale z drugiej strony poznałem w Opolu wielu dobrych i porządnych ludzi, poznałem miasto, także ten czas nie jest do końca stracony. Nauczyłem się dużo, bo to przychodzi jeszcze szybciej w tak trudnych warunkach.
Na temat prowadzonej drużyny: Kilkakrotnie chyliłem czoła przed tym jak zaangażowany był zespół. Jednak piłkarsko decydowały różne szczegóły i wiele meczów nam uciekało, szczególnie tych przegranych jedną bramką, gdzie wyniki mogły być zupełnie inne. Przeanalizujmy jednak zimę i to ilu zawodników odeszło, gdy ja nie chciałem stracić już nikogo. Popatrzmy na brak obozów czy nawet podwójnych treningów. Mimo to serce do gry było tak duże, że gdybyśmy mieli więcej czasu, albo kilku piłkarzy więcej to mogło być inaczej. Już wielokrotnie powtarzałem, że najbardziej żałowałem jak odchodziła trójka Surowiak, Tracz i Filipowicz. Zespół stracił sporo na jakości. W meczach kontrolnych wyglądało to inaczej, bo gra była podobna, ale oni dodawali ten element cwaniactwa boiskowego, sprawiający, ze wygrywaliśmy.