Wywiad z Romanem Wójcickim:
Historia "Odry" Opole: Jak to się stało, ze rozpoczął pan piłkarską karierę w "Stali" Nysa?
RW: Mój ojciec grał w "Stali" Nysa na poziomie amatorskim, a mama pracowała w sekretariacie klubu. Po szkole przychodziłem do mamy do klubu, a w wolnym czasie chodziłem sobie pograć w piłkę. Muszę powiedzieć, że futbolówkę do gry zawsze miałem, bo mama znała gospodarza stadionu i mówiła:
- Idź do gospodarza. Od niego dostaniesz piłkę.
Więc szedłem do niego po piłkę, a następnie grałem. Dzięki temu, że mama pracowała w klubie mogłem niekiedy pokopać na stadionie "Stali". Piłką zacząłem żyć, więc kiedy utworzono w "Stali" zespół trampkarzy, mama mnie do niego zapisała. Miałem wtedy 10 lat. Tak właściwie zaczęła się moja piłkarska kariera.
HO: Kto był pana pierwszym trenerem?
RW: Moim pierwszym trenerem był Stanisław Puzyna, który był bramkarzem w "Stali" Nysa. O ile pamiętam później był redaktorem w radiu Opole. Puzyna był moim pierwszym trenerem, który po prostu wpajał mi pierwsze tajniki piłki nożnej. Później byłem pod okiem mojego ojca, który trenował starszych juniorów. W zasadzie, późniejsza kariera w "Stali" rozwijała się pod okiem mojego ojca.
HO: W jaki sposób przeniósł się pan z Nysy do Opola?
RW: Grając w "Stali" Nysa rozwijałem się pod względem talentu piłkarskiego. W tym czasie najlepszych juniorów powoływano do kadry województwa opolskiego, którą prowadził nieżyjący już trener Mariański. Sprawował on opiekę nad piłkarskimi talentami Opolszczyzny. Poprzez tą wojewódzką kadrę, udało mi się coś osiągnąć. Jak zacząłem coraz lepiej grać w piłkę, trener Mariański zaproponował mi przeprowadzkę do Opola. Była to ciężka sytuacja dla moich rodziców, bo jednak miałem wtedy 17 lat. Byłem po 3 latach nauki w Technikum Budowlanym, gdzie musiałbym przerwać szkołę, która trwała 5 lat. Dla rodziców podjęcie tej decyzji było ciężkie, szczególnie dla mojej mamy. Trener Mariański starał się rodziców przekonać, że warto abym spróbował gry w lepszym klubie.
HO: A co pan myślał na temat przenosin do opolskiej "Odry"?
RW: Ja po prostu chciałem iść do "Odry", bo była wtedy już znaną drużyną. W momencie, kiedy przechodziłem do "Odry" grała jeszcze w II lidze, z nadzieją na awans do ekstraklasy. A ja chciałem spróbować sił w niewątpliwie lepszym zespole.
HO: Jako bardzo młody piłkarz zadebiutował pan w "Odrze" Antoniego Piechniczka. Jak pan wspomina czas spędzony w Opolu oraz samego trenera?
RW: Przechodząc w 1977 r. do "Odry" Opole znalazłem się pod opieką Wiesława Łucyszyna, który trenował juniorów. Pod jego kierunkiem skompletowano bardzo dobrą drużynę. Z niej do składu I zespołu pod kierunkiem A. Piechniczka awansowało 3-4 zawodników, m.in. Tadeusz Podgórny, Bronisław Kabat i Sławomir Masztaler.
Trener Łucyszyn był znakomitym trenerem. Był dla nas drugim ojcem! Staraliśmy się jak najlepiej trenować, sama gra w piłkę sprawiała nam wiele satysfakcji. "Odra" Opole na poziomie Mistrzostw Polski miała zawsze dobrych juniorów co się także z nasza grupą potwierdziło, gdzie dosyć daleko zaszliśmy.
Trener Piechniczek miał nas na oku i wziął kilku młodych, w tym mnie - do kadry I zespołu. Tak to się zaczęło. Treningi z I zespołem
inna drużyna...sami seniorzy. Przejście z juniorów do seniorów było dla nas troszeczkę ciężkie, ze względu na inne warunki treningowe. Na początku byliśmy troszeczkę - jak to się mówi - "zajechani" tymi ciężkimi treningami. Jednakże metody szkoleniowe trenera Piechniczka dosyć szybko zaczęły przynosić pozytywne efekty.
HO: W Opolu stał się pan w pewnym momencie etatowym obrońcą, a pana osoba została dostrzeżona i doceniona przez trenera Kadry Jacka Gmocha, który ostatecznie w 1978 r. zdecydował się pana powołać na Mistrzostwa Świata w Argentynie.
RW: Moja gra jako obrońcy rozpoczęła się w wyniku pechowej kontuzji "Heńka" Krawczyka. "Odra" grała już w I lidze. Trener zaczynał mnie już powoli wpuszczać na boisko, ale nie miałem jeszcze pewnego miejsca w drużynie. Właściwie poprzez kontuzję "Heńka" trener dał mi szansę gry na obronie. Pierwszy, drugi, trzeci mecz poszedł mi dobrze, tak więc trener stawiał już na mnie i jakoś powoli podbudowywało mnie to i zacząłem robić wielkie postępy. Nie miałem wielkiego strachu przed takimi napastnikami jak Andrzej Szarmach, Włodzimierz Lato, Włodzimierz Mazur czy Roman Ogaza. Szybko tez dostałem propozycję rozegrania meczu towarzyskiego pod kierunkiem Jacka Gmocha. Pamiętam ten mecz dokładnie. W Łodzi w kwietniu 1978 r., krótko przed Mistrzostwami Świata.
Znalazłem się w otoczeniu wraz z takimi piłkarzami jak Deyna, Lubański, Tomaszewski i Lato. Był to w większości zespół z udanych dla Polski Mistrzostw Świata '74. Ja jako młody chłopak byłem troszeczkę w cieniu tych wszystkich zawodników. Spotkanie z Irlandia Płn. wygraliśmy - o ile pamiętam - 3:0. Był to nawet udany debiut. Nie miałem żadnych wielkich błędów, tak więc trener Gmoch był ze mnie zadowolony. Może przez to powołał mnie na zgrupowanie reprezentacji, które odbywało się przed Mistrzostwami Świata w Warszawie i tam poprzez okres 3-4 tygodni pracowaliśmy nad formą do Argentyny. Pod koniec zgrupowania zapadła decyzja, że jednak pojadę na te mistrzostwa, zamiast legionisty Sobczyńskiego.
HO: Jak wspomina pan swoją karierę w reprezentacji Polski?
RW: Na pewno bardzo mile. Byłem uczestnikiem wielu interesujących spotkań, emocji, wielkich porażek i wielkich sukcesów. Okres gry w drużynie narodowej był dla mnie wielkim przeżyciem. Jako sportowiec zdobyłem trzecie miejsce na Mistrzostwach Świata w 1982 r. Grałem w małym finale z Francją. Dla mnie to było największe osiągnięcie sportowe jakie mogłem osiągnąć. Poza tym byłem w składzie na Mistrzostwa Świata w Argentynie '78 i Meksyku '86 gdzie występowałem w I pierwszym składzie.
Dostać się w tym czasie do narodowego składu nie było łatwo, ze względu na dużą konkurencję. Poprzez moją ambicję, wielką zawziętość, osiągnąłem sukces jakim było przywdziewanie koszulki z białym orzełkiem na piersiach. Swoja grą w "Odrze", "Śląsku", "Widzewie" uwadniałem że zasługuję na grę w reprezentacji Polski.
HO: Sezon 1978/79 był przełomowy dla "Odry" Opole. Za kadencji Antoniego Piechniczka byliście mistrzami jesieni, a na wiosnę zaprzepaściliście szansę na zdobycie Mistrzostwa Polski. Jak pan może wyjaśnić tą sytuację. Co się tak naprawdę zdarzyło?
RW: To ciężki temat. Długi do omówienia. Mogę powiedzieć, że jesień 1978 r. była bardzo dobra dla zespołu i kibiców "Odry". Cała Opolszczyzna żyła naszymi sukcesami i piłką.
Z wielkimi nadziejami rozpoczynaliśmy rundę wiosenną '79 r. licząc, na mistrzostwo kraju. Początek był jeszcze dobry. Zaczęliśmy dosyć nieźle ale gdzieś w połowie rundy zaczął się robić mały bałagan. Przegraliśmy głupio dwa mecze i zaczęło tych punktów powoli brakować, a do drużyny wkradł się niepokój. Trudno mi określić co się tak naprawdę wtedy stało. Niestety, mistrzostwa nie zdobyliśmy i zajęliśmy ostatecznie 5 miejsce.
HO: Żałuje pan, że nie udało się zdobyć tytułu Mistrza Polski z opolską "Odrą"?
RW: Oczywiście, że tak. Zdobycie tytułu najlepszej drużyny w Polsce byłoby wspaniałą sprawą dla Opolszczyzny. Byłoby to też uhonorowanie jakiejś wielkiej nadziei, która mieli kibice "Odry" od jesieni 1977 r.. Niestety nie udało się nam spełnić tych marzeń...
HO: Kogo z piłkarzy własnej drużyny wspomina pan najmilej?
RW: Było wielu piłkarzy z którymi utrzymywałem dobre stosunki. Na pewno mile wspominam "Józka" Młynarczyka, z którym byłem bardzo dobrze zgrany. Podczas zgrupowania to z nim najczęściej przebywałem w pokoju. Wspomnieć mogę też o Jurku Wijasie, z którym w "Widzewie" mi się bardzo dobrze grało.Tak naprawdę trudno mi wymienić wszystkich kolegów z boiska, bo było ich wielu. Ze wszystkimi starałem się dobrze żyć i nie miałem żadnych wrogów.
HO: Ma pan kontakt z byłymi kolegami z boiska?
RW: Kontakt do sporej grupy kolegów z reprezentacji czy drużyn, w których grałem utrzymałem. Jak jeżdżę do Polski na mecze reprezentacji oldbojów spotykamy się w szerszym gronie. Niekiedy są to spotkania po wielu latach. Wyjeżdżając z Polski urwał mi się kontakt z wieloma kolegami i na takich spotkaniach można go odnowić. Dlatego bardzo się cieszę jak mogę przyjechać na jakiś mecz jubileuszowy do Polski.
HO: Kolejnym klubem w pana karierze był Śląsk Wrocław...
RW: Do "Śląska" właściwie byłem zmuszony pójść aby odsłużyć wojsko. To była dosyć nieprzyjemna sprawa, bo mogłem iść albo do "Legii", albo do "Śląska. Zdecydowałem się wybrać Wrocław. Nie paliłem się do odejścia z "Odry", bowiem czułem się tu dobrze. Akurat założyłem rodzinę i urodził nam się syn. Musiałem się z rodziną przeprowadzić do Wrocławia gdzie zamieszkałem w przy stadionowym hoteliku klubowym.
Pierwszy rok w "Śląsku" nie był dla mnie zbyt dobry. Przyciągnęła mi się kontuzja. W jej wyniku, a także słabszej gry wypadłem ze składu kadry. W dodatku trener Orest Lenczyk zaczął mnie wystawać na nieodpowiedniej dla mnie pozycji. Próbował ze mnie zrobić napastnika. Ze względu na mój wzrost, kilka spotkań rozegrałem jako środkowy napastnik, ale nie była to moja pozycja i troszeczkę byłem podłamany tym wszystkim. Po odejściu trenera Lenczyka przyszedł nowy trener. Od razu przestawił mnie na pozycję obrony, czyli tam gdzie było właściwe moje miejsce, gdzie osiągnąłem najwłaściwszą formę. Zaczęliśmy dobrze grać i muszę powiedzieć, że drugi rok był bardzo udany. Graliśmy też o mistrza Polski, ale tak jak z "Odrą" nie było mi pisane cieszyć się z tytułu mistrzowskiego. W ostatniej kolejce - gdzie brakowało nam 1 punktu do mistrzostwa - przegraliśmy u siebie "Wisłą" Kraków 0:1. Zostaliśmy tylko wicemistrzami. Było to dla mnie dosyć bolesne przeżycie.
HO: Jak trafił pan do łódzkiego "Widzewa".
RW: Po dwóch latach wróciłem do Opola, ale "Odra" spadła wtedy do II ligi. Grając w II lidze miałem raczej nikłe szanse gry w reprezentacji. Musiałem się poważnie zdecydować nad dalszym rozwojem kariery. Dostałem propozycję przejścia do "Widzewa", który grał wtedy w europejskich pucharach. Z chęcią przyjąłem łódzką propozycję i podpisałem 4-letni kontrakt.. Pobyt w Łodzi wspominam bardzo miło. Sama drużyna miała "charakter". Nikogo się nie bała i nawet z największymi potęgami umiała wygrywać. Z "Widzewem" udało mi się w 1983 r. osiągnąć półfinał Pucharu Mistrzów Krajowych, gdzie dopiero drużynie Juventusu nie daliśmy rady. To była bardzo dobra, silna drużyna. Grali w niej m.in. Michael Platini, "Zbyszek" Boniek i Dino Zoff W Turynie przegraliśmy 0:2, a w Łodzi zanotowaliśmy remis (2:2 - red.).
HO: Kto był pana trenerem w Widzewie?
RW: Przez pierwsze dwa lata mojego pobytu w Łodzi Władysław Żmuda. Następnie Bronisław Waligóra.
HO: Po 4-letniej przygodzie z "Widzewem" wyjechał pan z kraju. Jak się zakończyła pana kariera w Polsce? Jak się panu układało w Niemczech?
RW: Z "Widzewem" byłem dwa razy wicemistrzem Polski. W 1985 r. zdobyliśmy również Puchar Polski, pokonując w Warszawie GKS Katowice. Po pożegnaniu się z "Widzewem", zagrałem jeszcze w ostatnich dla mnie Mistrzostwach Świata w Meksyku. Po powrocie do Europy, wylądowałem wraz z moim kolegą z kadry Andrzejem Buncolem w FC Homburg. Przez dwa lata grałem w Bundeslidze, później spadliśmy do 2. ligi. Po jeszcze roku gry w Homburg przeszedłem do II-ligowego Hannover 96. Był to zespół z tradycjami, który budował silny skład z zamiarem wejścia do Bundesligi. Z klubem podpisałem 4-letni kontrakt, grając w nim w latach 1989-1993 i zdobywając po rzutach karnych Puchar Niemiec (1992 r. - red.).
HO: W jaki sposób zakończyła się pańska kariera zawodnicza?
RW: W roku 1992 po zdobyciu Pucharu Niemiec, miałem jeszcze rok kontraktu w Hannover 96 i bardzo liczyłem na to, że przedłużę ten kontrakt, bo czułem się jeszcze na siłach do dobrej gry. Jednakże pojawiły się pewne problemy ze strony trenera Eberharda Vogla. Zaczął mnie powoli odsuwać na boczne tory. Właściwie poprzez tego trenera nie zaproponowano mi przedłużenia kontraktu, dlatego musiałem w roku 1993 zakończyć karierę w Hannoner 96. Później starałem się jeszcze szukać jakiegoś klubu gdzieś w pobliżu Hannoveru. Chciałem być z moją rodziną już na stałe, w jednym miejscu. Dzieci chodziły już do szkoły, więc starałem się znaleźć jakiś klub w pobliżu.
HO: Czym zajmował się pan po zakończeniu kariery?
RW: Zająłem się trenerką. Początkowo prowadziłem drużynę Oberligi TSV Havenloch. Po dwóch latach skończyłem szkołę trenerską. Uzyskałem licencję na prowadzenie zespołów Bundesligi i później zacząłem trenować amatorskie zespoły: Vanlageen, Werven, Hannover, Wacker Neustadt. Mając 38 lat zdecydowałem się zrobić kurs fizjoterapeuty i po 3 latach dostałem pracę w tym zawodzie.
HO: Często odwiedza pan rodzinne strony?
RW: Pewnie, że tak. Jak ma możliwości to przyjeżdżam do Polski. Dwa razy do roku staram się odwiedzić swoich rodziców w Nysie. Wtedy też mogę przyjechać do Opola i Wrocławia.
HO: Co pan sądzi o serwisie internetowym poświęconym Historii "Odry" Opole? Jak pan uważa, taka strona jest potrzebna sympatykom opolskiego klubu?
RW: Historia zawsze będzie historią. Wobec trudnej sytuacji, w której obecnie znajduje się "Odra", tym chętniej powracamy wspomnieniami do dawniejszych czasów, bardziej łaskawych dla klubu. Niektórzy z nas pamiętają jeszcze tamtych zawodników, tamtą drużynę. Młodsi kibice chcieliby się z pewnością czegoś więcej dowiedzieć na temat tamtego okresu. Uważam, że jest to dobra strona i nie powinna zaniknąć. "Odra" Opole powinna mieć taką stronę i uważam, że osoby ją tworzące dobrze robią, że wykorzystują Internet w tym celu w celu rozpowszechniania informacji o klubie. Wystarczy wtedy jedynie kliknąć by móc sobie poczytać o sprawach związanych z historią klubu. Jest to dla kibiców na pewno wspaniała sprawa.
HO: Obecnie "Odra" jest w bardzo trudnej sytuacji finansowej i organizacyjnej. Grozi jej totalny upadek po 64 latach istnienia. Czy wyobraża pan sobie, aby "Odra" zniknęła z piłkarskiej mapy Polski?
RW: Nie! Nie wyobrażam sobie takiej sytuacji. Byłem mocno zaszokowany, kiedy dowiedziałem się, że z powodu niewypłacalności, "Odra" może się wycofać z rozgrywek. Nie mogę się pogodzić z tym, że taki klub jak "Odra" może przestać istnieć. Uważam, że władze miasta powinny w tej ciężkiej chwili pomóc klubowi. Jestem przekonany, ze ci, którzy wyciągną pomocną dłoń, nie będą tego żałować.
HO: Jeżeli będzie taka możliwość, przyjedzie pan na 65-lecie "Odry" Opole?
RW: Oczywiście, że przyjadę. Byłem na 60-leciu "Odry" Opole. Bardzo chętnie chciałbym przyjechać na 65-lecie. Mam nadzieję, że dojdzie do tego spotkania, ze "Odra" będzie w stanie takie spotkanie zorganizować. Takie jubileusze, rzadko się zdarzają, a byłaby możliwość spotkania się z byłymi szkoleniowcami i piłkarzami. Przyjemnie byłoby rozegrać jakiś towarzyski mecz i przypomnieć się opolanom.
HO: Serdecznie dziękujemy za udział w wywidzie.
|